* (otwieram drzwi i widzę dziecko...)
otwieram drzwi i widzę dziecko
zbiega ze schodów
po kilka stopni
ostatnią kondygnację pokonuje
skokiem
wieńczy upadkiem
otwieram drzwi i widzę
staruszkę
pnie się wsparta o laskę i poręcz
do któregoś z mieszkań na górze
pustego jak wówczas kiedy umrze
otwieram drzwi i
nikogo nie widzę
dziewczyna stoi na dachu
dziecko w kałuży krwi pod klatką
schodową
staruszka umiera przed telewizorem
otwieram drzwi i czuję zapach
mieszkań swoich sąsiadów
czuję nieuchronność
otwieram
się
na przeszłość i
teraźniejszość
zamykam drzwi
przed tymi, którzy i tak są w środku
sympozjum demonów
wnętrze koloseum
pióropusze krwi
brawa bestii
dzieci, starcy i młodzi
i wielka samotna lwica
która każdemu wgryza się pod skórę
na trybunach siedzą bogowie
na kanapie i krzesłach
wokół mnie, wokół nas którymi
byłam
wielka samotna lwica tarza się po
dywanie
z dzieckiem w brzuchu
wokół starej, z którą drażni się
łaskocze zdrową sierścią, obrysowuje
paznokciem
słyszę drastyczny chichot
dziecięcych trampek
samobójczych postanowień
starczej ułomności
słyszę mlaśnięcie
ciała o beton
słyszę skowyt psa
który zgubił dom
słyszę żal dziecka
które nigdy nie zagra w
piłkę
szmer strzały
wchodzącej w środek tożsamości
język trucizny
oblizującej wiarę
otwieram drzwi na klatkę
schodową
ziejącą pijańskim oddechem
i muzyką
nirvany
nie wyjdę stąd
nie wyjdę bez laski
bez
psa krwi
białej sukni starości
bez zaręczyn ze śmiercią
bez
czyichś nóg
bez piłki prowadzącej na
plac zabaw
stracony tyle lat temu, że
nie wolno pamiętać