Trzask
chciała upleść
brutalną fantazją
Świeże kwiatuszki
Ręce
Przedarły się
zwinnie , bez szelestu
odnalazły krzew
co w snach kusił
niezaróżowionymi
płatkami
Kolce niczym
furteczka obrośnięta
na wpół otwarta
tępe niewyrośnięte słowa
nie przebiją się z pędu
do krzyku ust
Palce wracają
w nieskończoność
Może zima zmrozi
chwast
gnębiący umysł w rozkwicie
Pamięta tylko
te opuszki
płatki obmacane
te łzy każdej rosy
Wymięte gałązki
Jeszcze raz
I jeszcze raz...
Kiedy wypada się złamać ?
Trach, trach , trach!
Gałązki całe , lecz połamane
Nikt nie usłyszał trzasku
Ręce widział każdy,
umyte .