Tak zwyczajnie
Ciągle próbuję, choć bez skrzydeł, wznieść się hen wysoko,
w stronę błękitu wabiącego mnie puchem obłoków.
I tam swobodnie z wiatrami hulać do zatracenia.
Gdy pieszczotami Zefira upojona zasypiam,
śnię o dalekich podróżach nad pasmami rzek i gór,
które piętrzą się, jakby szczytami sięgnąć chciały chmur.
A ja wraz z nimi, w ekstazie jutrzenkę przywitam.
Bo ona była, jest i będzie pokarmem duchowym,
nie tylko mistrzów poezji słowem walczyć gotowych,
lecz także bardzo licznie wyrosłych pokoleń nowych.
Niechaj współczesnym też zajaśnieje blaskiem swobody.
Będzie początkiem zastępów topiących trwałe lody,
przesądy zaćmi światłem, zbawienie da narodowi.