Zbyt cicho
Leżącego na skraju niczego
Mijając tęczowe kałuże
Samochodowych łez?
Czy wolno tak bez przystanku
Biec za ciągłymi potrzebami
Mijając i jeże i ludzi bez twarzy
Bez śladów upadku?
Czy pozwolić z czasem zapomnieć
O lasach jesienią bursztynowych
W których już nie ma jeżowych domów
I dzieci policzków rumianych?
Czy trzeba się gdzieś zatrzymać
Gdy świat wokół za nas wciąż płacze
Gdy oddech już czuć ciut inaczej
A po alejce nie tupie już jeż?
