Virginia Woolf
rzeczywistość
w mętny obraz
zamieniają
już zmysły tracisz -
- kolory świata
coraz bledsze
przybierają odcienie
już twój umysł
opętany
w niemym krzyku
i w łańcuchach
uwięziony
"głosy,
wszędzie te głosy" - szepczesz
wchodzą do głowy
mącą myśli
krępują słowa
sznurują usta
kuszą
zniewolone ciało
już dość
weź mnie za rękę
pobiegnijmy razem
nad rzeki łagodny brzeg
pozdrówmy uśmiechem
słońca promienie
wiosnę zieloną
łąkę wiatrem otuloną
dostrzegam twoje szczęście -
- zrywasz kwiaty garściami
i potajemnie chowasz
w swej sukni kieszenie
ślesz pocałunków stos
w skowronków
wrażliwe skrzydła
wchodzisz do nieba
krokiem pewnym
zanurzasz serce swe rozdarte
w obłoki błękitne
aniołom swoją duszę
składasz w darze -
- wdzięczna jesteś
za żywot swój piękny
lecz gdy opadnie
mgły zdradliwej
gęsta powłoka
zobaczę, żeś ty
nie kwiaty a kamienie
w kieszenie włożyła
nie skowronka a ważki
skrzydła całowała
nie do nieba lecz do wody
ciało z duszą pochowała
unosi cię rzeka
w podróż nieznaną
zabiera
a głosy
cudem wielkim
odeszły w milczeniu
mnie już tylko
pozostało
czekać niecierpliwie
na twój list ostatni
w którym
krótko wspomnisz,
że swoją
bezpieczną przystań
w samotne ramiona
wreszcie przytuliłaś