Rejs
zmierzch wtarty w świt.
Dookoła — alkoholowa mgła,
trudno odnaleźć w niej drogę.
Ciągłe powroty tą samą ścieżką,
zepsutą do szpiku, przetartą do krwi,
grząską od potu i łez,
z celem doskonale znanym.
Tam szybko odpływa się w sen,
gubiąc wstydliwe doświadczenia,
odkładane co wieczór na półkę
pełną nie białych kruków.
Kartkę za kartką wypełnia treść —
opowieści o letnich i zimowych nocach,
spędzonych nie wiadomo z kim i gdzie,
po zmroku — substancyjnie znieczulonych,
zwiędłych ciał, obolałych w dzień.