Poprztykaniec
w którym tonąć chciałbym móc
jak Titanik albo kamień
niech się inni martwią gdzie
Nie policzę chwil nieżywych
nie wykopię kości snów
za to ogień, co mam w oczach
spali mnie od stóp do głów
Wiatr przepędzi mą fregatę
nim odnajdę obcy ląd
w żadnej myśli nie ma serca
za nie kupić mogę puch
Trwają słowa, jak bydlęta
do obory pędzą znów
tam solanka, siano, pasza
jest w czym spać i tarzać
się
Co za rozkosz być już w domu
mówić precz idiomom dnia
niech mi nikt już nie tłumaczy
że w mej studni, jak we mgle
Tu powieszę obraz matki
tam kapliczkę zbiję w złości
i na modłę moich przodków
będę mrówki karmił krwią
Taki jestem albo wcale
nie wyskoczę z dziury w dół
chcesz mnie poznać zrób mi zdjęcie
tylko światła nie mam tu
Śnię o chmurach i o niebie
patrzę w górę, widzę rój
może pszczoły niosą miodek
może osy gniew i ból