Koniec wędrówki
On sam i los kolejne akty kształtuje.
Nie martwi się, że czas tak szybko ucieka.
Beztrosko bawi się i z życiem harcuje
Carpe diem , gna na skróty, ścina zakręty.
Nawarstwiają się punkty karne na koncie.
Śmiało z prądem płynie przez życia odmęty
Nie patrzy, nie widzi chmur na horyzoncie
Nie martwi się jutrem chociaż nadszedł czas,
gdy życie przyspiesza i wszystko się zmienia.
Drzazga wielka jak kłoda a ziarno ciężki głaz .
Zmierzcha, człowiek wchodzi w smugę cienia.
Kolamer w oku, na nosie XL szkiełka,
nie pomagają,, nadal świat jest ponury.
Gubi kolory wyblakłych oczu mgiełka
dociera do niego obraz szaro-bury
Oczy zapadłe, wzrok daleko nie sięga.
Pochylony, laską podparty, trójnogi.
Każdy ruch, każdy krok to mordęga
Już wcale nie chodzi tylko suwa nogi
Trzy metry daleko, dziesięć to maraton.
Dyszy, puls mu skacze, staje co dwa kroki.
Spocony, brak tlenu, świszczy saturator,
Podobnie do ryby. W powietrzu się topi
Słuch przytępiony, nosi w uszach implanty.
Rzadkie włoski jak suche trawki na plaży
Sztuczne zęby na noc wkładane do szklanki.
Skóra jak pergamin i bruzdy na twarzy
Śruby w stawach, amnezja, inkontynencja.
Demencja, parkinson, zjawy, przywidzenia.
Naiwność i bezradność i jak u niemowlęcia,
A inne, niedomogi ? Długo by wymieniać
Implant sztucznej zastawki, kalekie serce
zdaje się mówić, że spoczynku już pora.
Musi pracę kontynuować choć nie chce
rytmicznie chłostane batem stymulatora
Jeszcze nie cyborg, tylko ludzka istota .
Nieśmiało, wstydliwie stara się uśmiechać
między światłem a cieniem się miota
próbuje na łzach do przeszłości odjechać
Do lat beztroskiej, młodzieńczej radości,
gdy było pięknie i wszystko pachniało,
do czasu uniesień i pierwszej miłości.
Było, przeszło, minęło. Nic nie zostało.
Nie rozumie dlaczego tak cierpieć musi
Nic go nie cieszy, i życie mu doskwiera.
Modli się, trwa, choć diabeł nachalnie kusi.
Wreszcie śmierć dostrzega. Szczęśliwy umiera.