Senność bez snu
Te chwile bezsenne myśli potulne
Gdy sen oplata me ciało lecz nie głowę
A ja zanurzam się niby zwierzę płowe
W kołdrę pluszaki oraz w malignę
Po czym w błogostanie się wygnę
Bo jak spać to w najgłupszej pozycji
Nie zważając na ubytki w aparycji
Lubię tak zasypiać o później porze
Oglądać ulicznych świateł zorze
Nie martwiąc się o dni które nastaną
Kiedy będę osobą złą i niewyspaną
Słuchając szmer cudzych oddechów
Licząc sekundy tysięcy wieków
Razem z zegarkiem co punktualnie
Mówi tik-tak pięknie acz banalnie
Lubię tak leżeć w łóżku mym z rana
Wraz z radością co mi raz dana
Ucieka choć przytulam ją do serca
Bo przychodzi szczęścia morderca
Gdy upita snu sennością otwieram oczy
Gdy z okna mego brzydota światła broczy
Zaczynam widzieć to co tak unikałam
Rzeczywistość którą snem zalałam