Fundamenty
przez syk radiostacji
zostawionej na noc.
Głos,
który ostrożnie układa cegły,
a potem klęka,
żeby sprawdzić grunt pod nimi.
Głos,
dla którego ściszam dźwięk.
Stabilny.
Ciepły.
Jestem ćmą
spoczywającą na kloszu lampy,
ze skrzydłami oprószonymi światłem.
Podchodzę bliżej.
Zatrzymuję się.
Zostaję.
Czy szkło pęknie?
Jest też inny sygnał —
czysty,
idealnie nastrojony,
zbyt prosty, by z nim dyskutować.
Trzyma formę.
Nie pyta.
Nie ugina się.
Wokół niego
wszystko wiruje.
Pochylam się bliżej.
Jeśli mnie spali,
niech to będzie ciepło,
nie pożar cudzych znaczeń.
