Spotkanie w ogrodzie
chcąc nie chcąc fragmentem siebie wciąż będąc we śnie
powietrze choć ludzkością śmierdzące, zadziwiająco przyjemne
włóczęgi krok, parzyste mrugnięcie ukazuje soczystą zieleń
obszerną paletę, złodzieja zmysłów
obrazy tak nieziemsko zwyczajne…
Nie istnieje wiatr, a coś przywiało spokój
Spokój? Pokój? Czy niepokój?
Ucho wypełnia nieznośne syczenie
woła o natychmiastowy postój
ciało zbyt upojone spojrzeniem każdego pojedynczego źdźbła
ruch nóg jak człowieka przez lata karmionego jedynie tęsknotą za matką,
która rodzicielstwu nie podołała.
Spazmatyczny bieg
zbliża róg świata do rogówki oka
szczypiącego od łez
niepowstrzymana nadchodzi ciemność
a potem widok…ciem
wonią kurzu oplecionych ciem.
Widok budzący melancholię, widok wspomnień?
Tysięczny szept, urojony lub nie, zwilża ucho jak klasowy dręczyciel
i choć to złe, gorsze od BDSM, czujesz dobrze
włosy na rękach stają dęba, drżące palce bliższe i bliższe srebrzystoszarej jedności
aż jakbyś oślepł na moment, zimno przeszyło do kości
gwałtowny wrzask wypełnia cały mały wielki świat
znajome obce istoty swobodnie poruszyły skrzydłem,
a spod ich warstw na krótki moment wynurzyła się matowa, szara skóra
kilka motyli nocy uniosło się do gwiazd, jakby po chwilę wytchnienia
a w miejscu ich siedzenia nie została pustka,
stamtąd w oczy i w duszę zajrzała najgorsza możliwa twarz.