Zakłócenia rozkładu
jedną z tych ważnych, przekładanych lektur,
w porannym osobowym
i jechać na Hel
z Bochni, z kilkoma przesiadkami.
Wstąpić, gubiąc czas
w przerwie, na kawę do małego bistra
bez ekspresu,
namyślać się - lub może na Uznam?
i wybrać herbatę, która, gdy podziwiam
w kałużach na peronie jaśniejące niebo,
nabiera koloru
ponad smak.
Zagapiać się, zacukać,
przelatując jasne piaski pomorskie,
spontanicznie wysiąść
na jednym z tych małych węzłów kolejowych,
pomyśleć o piniach, i że jednak sosny.
Przetłumaczyć sobie.
Nie zwiedzać castello lub tylko z daleka.
Nie dojechać na Hel.
Obudzić się w Mielnie,
przy znów złej pogodzie, z tak szarym jeziorem,
jak wtedy i sprawdzić, czy jest jeszcze tamto
przejście do morza, ramowane w zapach
rosa canina, zerwać jedną,
zrobić z niej lalkę w jedwabnych spódnicach;
poczuć piasek w sandałach,
trochę strachu, ciężar
walizki w ręce za małej na podróż
i wagę drobnych, czułych kłamstw
na widokówkach z latarnią morską,
wysłanych do tamtych wszystkich.
Ich okrągłe pismo,
ich bezsilność miłosną
i bardzo dziecięcą.