czarcie koło
tymczasem to
mogło być mniej więcej oniryczne wejście w stylu po prostu
płonie ognisko po polsku szumią knieje jest odmęt trans-
kolej rzeczy emanacja w ciemności zapomniawszy
w mowy gębie ludzkiej pod dębem wielkiem przedwiecznem
warkot jęzorów wchodzą w wąwóz i toną wychodzą
w światło księżyca o oddech traw się potykać żarząc
jaskrawo żarem skrzydeł zmoczonych w płomieniach
śpiewać z lasem zstępując jak maria z obrazu to takie
pyk że zawsze znajdzie się co najmniej jedna feerycza
ścieżka do przejścia i wyjścia lecz tymczasem
to
owijając się nim szczelnie od chłodu przedświtu
to przykładając ćmami obsiadłe czoła - było tyle
drzwi za jednymi ty każde z inną klamką - chłopcy
rozbijają je w drzazgi którymi nakarmią stos nie widać
nas tutaj to skończy się kiedy wstanie dzień kiedy
zgasną jak skręty fraktale pośród gwiazd powrócimy
z łona taki obraz: powierzchnia morza jest złota
złotem rozkuwanej klingi faluje w zgodzie z rytmem
twoich ramion połyskujecie miriadami trichomicznych
błysków być morze to właściwe słowa mają smak
przecinki u której wylotu łypie rybie okno w nim
za oknem w oknie okno światła zgaszone topniejemy