Apogeum
przechwyciły mój świat we władanie.
Smutek stłumił świadomość uzewnętrznił ego
niemoc barbarzyńsko napędziła strachu potrzebom.
Najgorsze, że ja wiem dlaczego…
To poczucie winy, którym obarczyłam życie
z premedytacją szkalując rodzime obycie.
Apogeum eksternistycznie wyrażone w cudzysłowie
z dysfunkcyjną destrukcją prężnie idzie w zmowie.
Sama sobie to wszystko robię!
Strach pomyśleć co jeszcze siedzi w mojej głowie.
Ograniczam swoją wolność swobodę wyrażeń
trzymając się kurczowo zamierzchłych wydarzeń.
Jak gdybym była afektywnie dwubiegunowa
ciężko zdiagnozować która oficjalnie włodarzy połowa.
Z dna podnosiłam się miliony razy
określam to stadium możnością bez twarzy.
Sposobów patentów zaczerpnęłam krocie
wychodziłam na przekór piramidalnej tęsknocie.
Walczyłam przegrywałam, szaleńcze toczyłam boje
w pojedynkę trudniej stokrotnie niżeli we dwoje.
Poczucie niższości noszę na ramionach
próbowałam wszystkiego przyrzekam i niech skonam.
Byłeś dla mnie bardzo ważną osobą
jednak nie umiałam uchronić Cię przed chorobą.
Bezmiar swych żali wylewam w poduszkę
Oczyma widza lustruję nieudaczną prowincjuszkę.
Choć pragnęłabym zaniechać prześladowczej woli
brak mi w tym Ciebie i pewności siebie, to cholernie boli.
Przeżywam Twą nieobecność uciemiężenie od nowa
każdego dnia gdy w mojej opinii, jestem już zdrowa