Akt zielony o poranku
przez zieleni bramę.
Mgła skryła rumieńców twych ślad,
schłodziła policzki rozgrzane.
Prowadził cię cicho w ten mleczny raj,
w skrytości, w myśli pragnieniu.
Owiał twą postać łagodny tak,
Dając tym dowód swemu istnieniu.
Muskał dotykiem niewidzialnych rąk,
oddech swój miał na twej skroni.
Poranny, leśny wiatr,
pełen miłosnej woni.
Zamknęły się oczy za dnia,
dziwnym przeczuciem strwożone.
Dokąd chcesz uciec? Nie tam!
Dalej! Mknij! Nie w tę stronę!
U stóp twych potargana mgła,
porzucona na miękkiej zieleni.
Odejdź! Jeszcze jest czas,
nim on się w wichurę przemieni.
Za późno! Poderwał się tak,
twe ciało przycisnął do drzewa.
W mocnym objęciu zagłuszył twój strach,
a potem wzbił się pod nieba.
Rozszumiał, rozkołysał się las,
w tym przedziwnym zdumieniu,
że wszystko ucichło, od tak!
W zielonym spełnieniu.