na mgnienie i na wieczność
ty skała o którą się oprę by patrzeć w niebo kłócić się o jego kolor i konsystencję gwiazd bo skoro już wierzymy sobie na słowo to przecież możemy tym obrastać zacierać granice i płynnie przechodzić z mroku w mrok
a potem światło
nim jesteśmy dla swoich oczu i którekolwiek się odwróci spada noc tu czy tam
tak samo czarna i pusta jak zawsze kiedy nie patrzymy w dobrą stronę
mogłabym więc chcieć czegoś więcej niż mam
ale wystarczą mi ręce i nogi pod nimi droga nad drogą ptak wplątany w blask aureoli
jeszcze mnie to razi ale przywyknę cofnę dłoń by widzieć więcej wyraźniej i dalej tam gdzie nie ma już pytań a odpowiedzi jak chleb zostawiają okruszki wiecznie głodnym gołębiom