Późne wizyty
jak szuranie stóp po dywanie;
nieprzytomną czerń zmąciła biel,
sunęła, kłując uszy łkaniem.
Leżałem skamieniały lękiem,
na próżno wydając komendy;
niech chociaż głupie ciało stęknie,
choć jeden dźwięk wyjdzie przez zęby.
Biała przeszła w róż, dalej w szkarłat,
rozsiadła się blisko drętwych nóg;
zaczęła jęczeć, że umarła
i nie ziścił się żądany cud.
Rozsiał się chłód, zgasła świadomość,
gdy majak z wolna wnikał w środek;
strasznie spragniony jest taki gość.
Bacz, co wzywasz, to będzie w tobie.