Wilk w owczej skórze
wdychając zapach zwierzyny.
Do pełni został jeszcze tydzień,
ale jego zmysły zdążyły się wyostrzyć.
Odsłonił zęby w uśmiechu
odrobinę za ostrym i szerokim,
by mógł uchodzić za ludzki.
Mechy szczekały w zaułku,
rozrywając swoje ciała.
Metaliczne trzaski ich zębów,
zaciskających się na kończynach,
drażniły wyczulone uszy.
Przesunął wzrokiem po ulicy.
Jego ofiara,
roztaczająca zapach jaśminu
ubrana w czerwień i czerń
kroczyła na wysokich szpilkach
ze słuchawkami wetkniętymi do uszu.
Wyśmienicie.
Można powiedzieć,
że sama się mu podstawiła.
Nóż motylkowy zadzwonił cicho,
gdy rozłożył go wprawnym ruchem.
Ostrze łapało światło gwiazd,
rozpraszając je w matowej powierzchni.
Na rękojeści ujawniły się
oleiste ślady palców.
Szedł bezgłośnie,
podążając za rytmicznym klik-klik
obcasów zwierzyny.
Wreszcie,
zrządzeniem losu
lub samego Oszusta,
kobieta skręciła w uliczkę,
znaną z wąskości i odosobnienia.
Lisie gardło,
tak ją nazywano.
Ruszył kłusem.
Wpadł do zaułka i...
pusto.
Zaciągnął się stęchłym powietrzem.
Była tu,
cuchnąc spalinami i sobą.
Warknął,
a podobne warknięcie
odpowiedziało z góry.
Zadarł głowę.
Ostatnim, co zobaczył
był garnitur lśniących zębów.