Nocna akcja stróżów prawa... (02)
Długo walczyłem z drzwiami, aż wreszcie puściły. Wszedłem i poczułem wolność, ale nie miałem odwagi zejść do piwnicy, dlatego stałem pod jej drzwiami. Nasłuchiwałem. Ta przerażająca cisza niczego dobrego nie wróżyła i nie myliłem się. Oparty o framugę powoli zsuwałem swoje ciało do parteru, poczułem błogość i sen mnie otulił szalem. Ujrzałem tłum ludzi zmierzający w moim kierunku. Pośród nich dominował barman, nie był już taki sympatyczny.
– Rozpracowałem cię, ty draniu! – krzyczał. – Już nie uciekniesz, odpowiesz za to, co zrobiłeś. Mówiłem ci, że jestem spowiednikiem i przede mną nic nie umknie.
Z oddali dochodziły sygnały dźwiękowe.
Obudził mnie głośny łomot do drzwi, ciemność rozjaśniały rozbłyski migające po suficie. Szybko zorientowałem się, gdzie jestem i co robię pod wejściem do piwnicy. Powoli powracała do mnie świadomość, poruszyłem się, poczułem ból ścierpniętych nóg. Odkaszlnąłem zaschniętą wydzielinę z gardła i z trudem podniosłem się z podłogi. Skierowałem kroki w stronę drzwi wyjściowych.
– Kto tam? – zapytałem głośno.
– Otwieraj i wyjdź z podniesionymi rękami! – wrzeszczał ktoś, aż się ściany trzęsły. – Dom jest otoczony i radzę nie utrudniać.
Zadudniło w uszach. Wyszedłem, stosując się do poleceń. Mocny blask świateł bił po oczach, nic nie widziałem. Ktoś boleśnie chwycił za ramię, podciął nogi i rzucił na ziemię. Na przegubach dłoni poczułem zgrzyt zaciskanych kajdanek, następnie postawiono z powrotem moje ciało do pionu.
– Masz prawo do... Gość w ciemnej marynarce przekazał mi jednym tchem, wyuczoną na pamięć pustą regułkę o moich prawach.
Dopiero teraz przejrzałem na oczy. Otaczało mnie czterech mundurowych zakapturzonych w kominiarki, z długą bronią typu Mossberg. Pomimo późnej pory, wzdłuż trawnika stał spory tłum gapiów, a wśród nich sąsiadka w szlafroku i z papilotami na głowie, krzyczała w moim kierunku. Poczułem się jak w czarnym filmie.
– Wiedziałam, że prowadzi pan jakieś szemrane interesy – wyrzuciła z siebie. – Tyle lat mieszkałam obok mordercy.
Co, do cholery się dzieje? Skulony jak pies przechodziłem obok rozkrzyczanej gawiedzi, gdyby tak mogli, pewnie by mnie zlinczowali. Jeden z funkcjonariuszy kiwnął ręką i z szarości wyłonił się barman. Ten bardzo dociekliwy, pieprzony skurwiel.
– To on – powiedział z cynicznym uśmieszkiem.
No, to już jestem w domu, wszystko jasne.
– Ciekawe kto się będzie śmiał ostatni – mruknąłem.
Wsadzili do radiowozu, spojrzałem na swój dom. Cały oświetlony, a wkoło biegali stróże prawa. Przeprowadzają pewnie dokładną rewizję i szukają czegoś, czego nigdy nie znajdą, jeśli ja im nie powiem, o co chodzi. Zamknąłem oczy, myślami byłem już tam, gdzie zobaczę głupią minę barmana. Za ten widok warto się poświęcić. Nie wiem, dlaczego wożono mnie tak długo po obrzeżach miasta, ale w końcu wjechaliśmy w autostradę A4, a potem prosto do Krakowa. Może kiedyś się dowiem?
Gdy dojeżdżaliśmy, już świtało. Słońce wschodziło czerwoną kulą, wyglądało jak olbrzymia pomarańcza. Zapowiadał się upalny dzień. Dopiero teraz poczułem wewnętrzny strach przed tym wszystkim, co się może wydarzyć jeśli mi nie uwierzą. Miałem saharę w gębie i tak bardzo pragnąłem, chociażby jednej kropli wody. Coraz mocniej do nozdrzy dochodził zapach ostrego potu. Ci panowie w czerni pewnie tego nie czują i nie wiem, czy pozwolą wziąć prysznic, nie zabrałem żadnych przyborów, szczoteczki do zębów, bielizny na zmianę, a co z domem. Wszystko, co posiadałem, cały majątek zostawiłem niezabezpieczony, obcy ludzie w tej chwili demolowali mój azyl spokoju.
Wysiedliśmy z radiowozu przy Mogilskiej, głównej siedzibie CWŚ. Jak przestępcę w kajdankach i pod eskortą uzbrojonych policjantów prowadzono mnie korytarzem do sali przesłuchań. Chciałem krzyczeć, ale wiedziałem, że to na nic, wręcz przeciwnie może zaszkodzić. Od dziecka miałem wpajane, że tylko spokój może ratować. A jeśli znajdą paragraf i oskarżą o coś, czego nie zrobiłem?
Wprowadzili mnie do pomieszczenia z szybą, zwaną lustrem weneckim. Posadzili przy stole i wyszli, jedynie strażnik pozostał z lufą skierowaną w moją stronę.
– Czy mogę prosić o szklankę wody? – Cisza. – Proszę? – ponowiłem zapytanie.
Stał jak posąg, nawet nie drgnął. Tylko oczy z otworów kominiarki błyskały. Musiałem zadowolić się przełknięciem śliny. Która godzina i ile jeszcze będę tutaj tkwił, chciałem zapytać, ale to nie miało sensu... Więc dałem spokój.
Byłem na scenie i grałem rolę seryjnego mordercy, ona leżała naga i taka czysta. Śmiała się ze mnie. Publiczność krzyczała, spal ją, i jej wszystkie ślady zmień w popiół. Skończ z tym kabaretem, nigdy nie staniesz się sławnym, bo nie masz jaj. Bądź wreszcie sobą i zakończ ten romans jak prawdziwy mężczyzna. W pierwszym rzędzie siedziały tylko dwie kobiety, babka Sydonia i matka Eleonora, to one były moją kulą u nogi. Za nimi rozwrzeszczany tłum skandował. One nie krzyczały, bo tylko spokój...
– Obudź się, tu nie hotel pięciogwiazdkowy.
Poczułem uderzenie w ramię i donośny głos. Zobaczyłem wreszcie twarze bez kominiarek.
– Ściągnij kajdanki. – Śledczy rzucił polecenie w stronę ponętnej szatynki. Po czym zwrócił się do mnie.
– Inspektor Krzysztof Lemański, a to komisarz Lidia Kotela. Jeśli będziesz z nami współpracować, to szybko zakończymy sprawę – oznajmił.
– Czy mogę dostać szklankę wody? – zapytałem oschle.
– O, proszę, nawet umie mówić! – krzyknął i pstryknął palcami.
Po chwili drzwi się otworzyły i przyniesiono wodę. Wypiłem jednym haustem, poczułem taką ulgę, której nie zapomnę do końca życia.
– Co, my tu mamy, panie Kolankowski? – Zaczął przeglądać jakieś papiery.
– Czterdzieści sześć lat byłeś przykładnym obywatelem i po co teraz ją zabiłeś i gdzie zwłoki, nazwisko denatki? – Spojrzał na mnie. – No, czekam, co masz do powiedzenia?
– Panie inspektorze, to jakieś nieporozumienie.
– Co wy mi tu pie.....cie. – Rzucił w moją stronę arkuszem papieru. – Oto zeznania świadka, barmana z lokalu Pod Papugą. Plan morderstwa dokonanego w twojej piwnicy. – Zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. – Więc zacznij gadać prawdę, albo zgnijesz w więzieniu.
– Czy mogę zapalić? – szepnąłem.
– Pal! – wrzasnął i przesunął paczkę w moim kierunku, a pani komisarz użyczyła ognia.
Wciągnąłem nikotynowy aromat i zacząłem swoją opowieść. Było już ciemno, kiedy skończyliśmy i wyszedłem na zewnątrz. Oddano mi telefon i dokumenty oraz kilka zmiętych banknotów. Skierowałem się w stronę Ronda Mogilskiego.