śmierć
nie musisz mi się przedstawiać
zauważyłam
widzę – cię – już
pozbawiona ciężaru
twoja głowa
frunie
jak latawiec
jaka to ironia
bo codziennie
napełniasz brzuch kamieniami
płci męskiej i żeńskiej
mięsne posiłki pożerasz łapczywie
dźwigasz naręcza herbacianych starości
orchidee kociąt, szczeniąt
mnóstwo
mnóstwo bukietów
odciętych od krwi
codziennie inne kompozycje
zwierzęco ludzkie łodygi
zwierzęco ludzkie pyski
zwierzęco ludzkie gerbery
rozdzierają mi oczy
przez szybę
kwiaciarni
gdy przechodzę, a przecież tylko patrzę
nie umiem tego co ty
jaka to ironia, żeś objuczona tak
a lekka jak baletnica
biegniesz
w moim widnokręgu
starannie cicho
szukasz punktu przyczepienia się do mnie
jak cień
zaczniesz od pięt, albo od palców,
od takiego miejsca pod powierzchnią stóp
które pierwsze oderwie się od ziemi