HORYZONT
tam gdzie ziemia
miesza się z niebem
gdzie kiełbasy chmur
nadziane na ruszt
wiją się i skwierczą w pożarach wschodów i zachodów
gdzie Bóg gotuje słoneczny makaron
gdzie wszystkie ptaki są czarne
górom nie widać stóp
tylko aksamitne szczyty – głowy bogiń,
które pod wieczór
wplatają amarantowe kwiaty we włosy
i idą na bal
tam, gdzie jedne marzenia rozkładają się
na czerwonych pluszowych kanapach
a inne ścierają skórę z kolan
klęcząc pod surowym murem ceglastym
tam, gdzie betonowe bloki spotykają się
na jednym sznurze jak białe prześcieradła
i schną w słońcu
gdzie orkiestra koncertuje bezdźwięcznie
dając fascynujący, największy
i najbardziej uroczysty koncert świata
dokąd docierają kolorowe konie karuzel
a srebrny łabędź księżyca
zwabiony maślanymi ciasteczkami gwiazd
ponownie opuszcza kryjówkę
gdzie wyspy bezludne majaczą nieosiągalne
gdzie drobne kamienie są niewidoczne
a skały złagodzone artystycznymi umiejętnościami nieba
gdzie Giewonty, Rysy, Mount Everesty
jak gołębie
w popielatym upierzeniu
przysiadły na parapecie
wyjadają chleb z promieni słońca
i świętojańskie robaczki z nocy…
gdzie Beethoven z Nirwaną
spotykają się w jednym klubie
i rozmawiają o kobietach
a niestrudzony dj miksuje
zmiksowanego już Armina Van Buurena
gdzie oceaniczne głębiny
regularnie jaśnieją
wypuszczając poza swój obręb
zdezorientowane
i niegroźne rekiny ptaków
młócące powietrze płetwami, skrzydłami, rękami
jak ślepcy wyczuleni na dotyk
na ciepło
na szorstkość i ciężar planet w
diagnozowanym wszechświecie
gdzie trawa ma kolor rozgniecionych
owoców
a kochankowie jak krowy z umazanymi ustami
wciąż jedzą
skąd poeci wybierają wiersze
stołowymi łyżkami natchnienia
tam jest horyzont
gdzie krew, jakakolwiek by
nie była
jest piękna