Marzenia (Notatki oniryczne)
Jedno po drugim. Małe, kruche, że nie trzeba robić siekierą łup, łup! Niektóre mieszczą się na dłoni. Ufne popiskują, a potem drą mordy gniecione garścią i pęłno skorup pod nogami, co chrzęszczą chrup, chrup. Sypią się i każde, co do jednego, puste były okazuje się.
Płoną płomieniem żwawym, a wielkim. Ulatują mewami dymu białego jak Papież, nad ocean i zdychają ze zmęczenia. Szczęście mają niektóre i sru, na białego wieloryba, co krwawi bokami do słonej wody i płacze strasznie słonymi łzami i wyje z bólu. I do Boga krzyczy, co ma białą brodę i wąsy też białe. Co czeka za oceanem z piżamą i celą pustą do niej.
Zawracają go ku mnie, a on, że nie, że Bóg przecież.
Namówić go jednak potrafią, bo łajdaki po ojcu i płynie do plaży prędko (Bóg czeka, a broda mu rośnie). "Won!", krzyczy. "Boki mnie bolą od słonej wody i słonych łez".
Wracają pod nogi, żmijami wstrętnymi i mówią, że to nie koniec. Łapię je wszystkie i pod daszek. Niech schną. Na wiór. Będą na potem.