Głód
porannych oddechów
żary przyrzeczeń
migracje paznokcia
by cichą agonię
pod skórą zatopić
w kłamstewkach białych
jak intencje westchnień
wyczekując słówek roztropnych inaczej
rzęsy zalotnie podjudzą powietrze
gdy burzy mnie szmer przestawianych mebli
choć wzdycham nieznacznie za starym układem
pomieszczeń wnęki
przedsionki, aorty
czerwone od żądzy
głodne uwagi
ja słońce w twym centrum
popycham bieg rzeczy
trajektorii myśli nadaję pęd
byś nie mogła wyrwać się z orbit
w popioły obtaczam twą buzię
nie karmiąc okruchem emfazy
nie kruszą mnie kłamstwa
lecz gruntują w mocy
bo muszę wciąż czuć się
kochanym