Dama z łasiczką
Cekiny w gwiazdy zakręć wyraźniej nimi wiatry nagięte najpierw jak wieża Eiffla patrząc na Paryż to tylko impuls przez ciebie przeszedł wiersz echem I ładniej do taktu na przedzie się buja sumienie odważniej do rytmu po podłodze tłuczonej z butelki wychodzi że ja idę pomiędzy katedrami za mną ruiny dobrze mi życzysz kto pan kto cham słodkie twoje dłonie jak moje pióro zatyczka w zalewie szczelnie słucha Gra się na siedząco poza mistrzostwami świata tak cały dzień i na poważnie koncerty są krótkie idą zaraz za wiosną czyli tobą gdzieś tam upada kwiatek Nauka z zeszytu do nut był najbardziej magiczny reszta kraty i marginesy moje ulubione miejsce do odpowiedzi nie rozumiem pytania jest mi duszno ale mi się udaje składam na stół krzesła podłoga jest mokra odkąd pamiętam nie wolno chodzisz to są łzy parę srebrnych jak zastawa otwieram szafki nie robię śladów smakuje mi chleb powszedni ten ciemny I w pociągach dziś Wawel i jego skarpa drożeją bilety można się przekonać widoki co raz lepsze idę łowić na wędkę w głębsze miejsce
Trzymaj mnie za rękę żebym sobie nie odciął podam ci siebie sam tez skądś się wziąłem przenika powietrze masz mnie i piłeczkę ping pong ogień przewodzi stadu prąd powszechny lasso strzały z bicza idzie to falami czasami jest sztorm raz na millenium tsunami mnie surfuje w górę i opadam przyspieszony pędem do poziomu możliwości oceanu jemu potęga Eksploduje po asfalcie farba mnie kieruje łamie przepis za przepraszam rozhuśtany jest mój rydwan i kola splątane sam go ciągnę szosą nad ranem idzie słońce jeszcze mnie dokręć bym się utopił cały w rzece na brzegu ręcznik jak chciałeś oto jest sztylet przed nim lutnia idziesz we śnie na długo zaśniesz cegła po cegle i po cegle lęgnie się krok jego żółć nie żółć świeci się syk jego głosu jak śpiew bez głosu
Łez tam nie mieli to się suszy jak kwiat zwija do nasion przykazań nie mieli dyspensa brakowało mi woli przetrwania ratowały mnie anioły dyscyplinujesz mnie jak Wandalowie Rzym wśród rozpusty płonie wiersz wieszcza powinien ocaleć bardziej pytanie niż dramat po co pytajnik zakręci się samo jak rury szczury oczy ślepia te nie widzę was a czuję windy wasze Przede mną gonitwa grzeje się w blokach słońce pada blaski na murawie refleksy wydarzeń lekko jak mgła w powietrzu po torze z anilany dajesz mi rękę w powietrzu pachną fiolki ja mam oczy w ziemi oddaje jej ciemny blask formujesz mnie w naczyniu mielą się grzechy ciężkie piłkę rzucam do nieba odbija się echem gwiazd I powrót choć bieg się nie cofa naprawiałem swoje serce widelcem się podaje ostatni gest wrogowi znowu przystanek ślizgawka na palcach Zawijasz co zostało w aksamit dokładnie w kształt co ma cztery rogi żywioły stare i krawędzie blakną całość jest jak owal wytoczone serce
Falista blacho księżyca rozchyl swoje wrota na zawiasach cicho w środku ciemna poręcz ruchome wąskie schody daleko do brzegu jest zaraz opodal dłoni w silniku blasku w wielkim lustrze dzisiaj idzie seans plamy seria szósta muzyka wilczych gardeł potem znowu pasmo uboższe ciemna kawa do rogalika Szczury dwunożne skaczemy razem ogony prężnie dodają odwagi z czasem skaczemy mądrzej i lub ostrożniej czy tez wcale z pazurami to raczej miłość cienki moment z oddali przez kręgosłup związując się ogonami trudno o drugim zapomnieć choć na trochę się oddalić Schody w dół w górę chórem tonacji wyżej lub niżej narracja w tym rewirze jest kreta światło zaszło za małe okienko jeszcze wyżej stopień i będę wyżej wśród poniżeń
Zawiąż mi buty a ja popatrzę złote obwoluty zapięć schylisz się przy tym ja ci wybaczę ty mi wybaczysz pójdę i wrócę do ciebie czasem roztańczysz się ze mną na ziarenkach piasku w wodzie po kostki księżyc tobie służy żagle i galopy jak trójkąta ramiona w twoich ramionach w mieliźnie śladów pieniste grzywy ciszej się rozbijajcie za głośno w tej sekcji solistów jakby nie słychać wtopili się w tło gasi się obraz przelatuje mewa Prześwituje mi pędem pociągu wir mnie nie wciąga nie moja stacja lusterka w jednym rzędzie widać jak na dłoni linie zżycia zapasy paliwa nad drzewami wiosna I rzucił światło w bezruchu w twarz ciepła daleko ożyła iskra rozbawionego dworu uśmiechem zalotnym służki w kąciku własnych ust już skończ i połóż farbę i pędzel i posiedź przy niej bo pryśnie świecy twojej płomień no prędzej