KOMES CZĘSTOMIR V
Podtrzymywany jeszcze przez mojego giermka,
Udałem się na spacer, acz krokiem niepewnym,
Prowadził mnie mój wierny Głomacz pod rękę.
Rychło też znalazł lagę, z której wystrugał
Solidny kostur, bym mógł się podpierać
Na mojej jedynej dłoni; zrugałem go za to,
Że nie pomyślał trzy kroki naprzód.
Głomacz, zawstydzony, skłonił głowę płową
I rychło objąwszy mnie w pasie, powiódł
(Powolnym krokiem, abym się nie zmęczył)
Do mojej chaty z bali ociosanych.
Tam przygotował mi posłanie ze skóry
Niedźwiedziej, brunatne, pomięte ze starości,
Zdobył skądś nawet ślinę oswojonej żmii,
Żeby pielęgnować moje stare kości.
Rany się z upływem czasu goiły,
Wkrótce nie było już po nich śladu,
Tylko ten kikut ramienia stale przypominał
O tym, że nie będę mógł już czynnie walczyć!
Ja – rycerz-emeryt, przecież jeszcze tak młody!
Co mi po złotym ramieniu od księcia?
Miotam się jak zwierzę złapane w pułapkę,
Bezczynność dobija, nikomu-m potrzebny!
Zacidkam zęby w bezsilnym gniewie,
Mój wierny Głomacz spogląda na mnie,
Zwierzam mu się – jestem w potrzebie,
On kiwa głową i próbuje pocieszyć.
Mijały tygodnie… z dniem każdym
Nabierałem sił pod opieką Głomacza,
Jadłem i spałem, a kikut mój sklepił,
Taką opiekę nade mną roztaczał.
Wdzięczny mu jestem za to, nie powiėm,
A ponieważ jam hojny właściciel,
Przeto dałem mu nagrodę – stado krów dojnych,
Ze wsią Kowale – w lenno.