Jeden dzień
Lepkie od snu. Wymieszane z marami, przemieszczają się w kierunku świata, żeby się poddać. W ostatniej chwili, wyrywam im białą flagę i niosę je do kuchni. Garść tabletek robi z nich płynną substancję o dużej labilności.
Okresy półtrwania po detonacji są krótkie. Pamięć nie ma tu nic do roboty.
Korpus poddany oblucjom, przy użyciu środków szeroko reklamowanych w telewizji, mógłby żywcem wejść do nieba i śpiewać "Hosanna!" w pierwszym rzędzie, równo pomiędzy dwoma aniołami o wyglądzie uskrzydlonych gejów.
(Starożytni Grecy byliby dumni z naszych Cherubinów)
Rozum złożony do kupy z ciałem rusza w przestrzeń, żeby przywitać się z diabłami dnia powszedniego i podlizywać dyskretnie wszystkiemu, co pozwoli przetrwać. Zerka co chwilę na słońce, czy to już? Czy mogę zostawić następny dzień w sztambuchu zbędności i przytulić się do szklanki z herbatą która pozwoli na rytualną, farmakologiczną dialektykę.
Dialektykę, która położy mnie spać, dokładnie w tym momencie, kiedy poczuję ulgę i mógłbym żyć.
Myśli spajają się w ołów i nie pozwolą do rana oderwać głowy od poduszki.
Strachy tańczą na pościeli, śpiewając sprośne kołysanki.
Czas całuje mnie na dobranoc
