Listopadowy las
oślepia ostrymi promieniami
jasnością prześlizguje się po pniach sosen
zimne białe światło
tętno zielonego serca spokojniejsze
pod korą drzew sennie krążą soki
spowalnia oddech
leśny wiecznie żywy obieg
wydaje się zamknięty ciszą
jakby zniknęły zwierzęta
ptaki uciekły w obce mi przestrzenie
nawet mój towarzysz kruk nie kołuje
a sarna nie przebiega drogi
las pełen listopadowych prześwitów
pnie równo oddzielone
leżą poschnięte wykłoszone trawy
na ścieżkach jesień posprzątała
rozpanoszoną bez umiaru letnią zieleń
krzewów pokrzyw jeżyn i ziół
tylko mech nie oddał malachitu
przesiąknięty wilgocią czas rozkładu
gniją owocniki grzybów
z małych fabryk saprotrofów
zapach butwiejących liści
tak bardzo wygiętych
i pokurczonych starością
a mój las zawsze bogaty w nadmiar
świeżego spokoju