Martwe morze stoi wokół nas i nadziei brak na wiatr
— Zimno dzisiaj — rzucił przed siebie.
— Jutro będzie tak samo — rzekł kelner. — Jeśli przyjechał pan się wygrzać na piasku, to czeka pana rozczarowanie.
— Tak, tak — odezwała się ta od wózka. — Jutro też nic się nie zmieni, ani pojutrze, ani…
— Zmieni się, zmieni — przerwał.
— Po co pan przyjechał? — ciągnęła ospale kobieta.
— Wygrzać ciało — odparł obojętnie.
— Na długo?
Nie odpowiedział. Dotknął dłonią prawą kieszeń swetra, jakby coś kontrolował, a potem sięgnął po serwetkę. Powycierał dokładnie usta, następnie wygładził i złożył w wachlarzyk. Poprosił o rachunek, po czym zapłacił, a paragon zwinął w rulonik i wsunął za złotą bransoletę zegarka, drogiego zegarka.
Wstał od stołu i skierował się do wyjścia. Kobieta patrzyła za odchodzącym mężczyzną, a kiedy zamknął drzwi, wzrok przeniosła na okno.
— Raz, dwa, trzy… – odliczała, jakby kroki, albo uciekający czas…
On podążał w kierunku plaży. Gdy zniknął za zakrętem, wstała i wyszła z lokalu, kierując skrzypiący wózek tam, gdzie przed chwilą rozpłynęła się sylwetka rosłego mężczyzny.
Szedł, a przed zejściem z falezy zatrzymał się. Z prawej kieszeni wyjął szarą kartkę i porwał ją na siedem równych części. Zegarek wraz ze zwiniętym paragonem wrzucił do kosza. Wachlarzyk z serwetki też. Czy dobrze? Zastanawiał się w myślach.
Zszedł w dół w stronę szumiącego morza. Może trochę niespokojnego?
Usiadł na mokrym piasku i przeczekał siedem przypływów fal, po czym zaczął się rozbierać. Spodnie, sweter, koszula… wcześniej wyjął z kieszeni malutkie strzępki materiału – metki. Skrupulatnie poskładał ubranie. Policzył metki kilka razy. Jedna była bez pary. Następnie zdjął buty i skarpety. Pozostał tylko w bieliźnie. Przypominał biały żagiel. Stal w bezruchu i patrzył na burzące się morze, chłód przenikał jego ciało. Nagle poruszył się gwałtownie. Przypomniał sobie o przeoczeniu jednej metki. Ściągnął slipy natychmiast i za siódmym szarpnięciem odpruł strzępek śliskiej tkaniny.
Kobieta przystanęła za stromym brzegiem – już bez wózka. Przyglądała się z zainteresowaniem. Trwali obydwoje w tej dziwnej chwili, nie wiadomo jak długo.
Czasem on się poruszył, a czasem ona.
Uklęknął na piasku i burknął pod nosem:
— Metki? Czy zakopać, czy połknąć? — wahał się z podjęciem decyzji. Ale jak się zadławię, to mogę umrzeć? Zagrzebał bardzo głęboko i zaczął się bawić mokrym piaskiem. Przesuwał pomiędzy palcami wilgotne ziarnka: mocne jak dotknięcie wroga, raptownie jak dotknięcie piłki, delikatnie jak dotknięcie kochanki… Powoli zbliżała się północ istnienia i zakończenie doby. Czas biegł nieubłaganie. Czy zdąży przed świtem?
Właściwie już wcześniej podjął decyzję – był tam, gdzie się nie bieży ot tak sobie, był po stronie Ziemi. Bezwietrznie się zrobiło i za cicho.
Za horyzontem skrywał się dzień, dobry dzień, dla niego najpewniej ostatni.
Kobieta przysnęła. Kiedy się obudziła, na piasku lśniły podeszwy wymytych przez falę butów z bardzo dobrej skóry. Obok siedział mały chłopiec.
— Zobacz, ktoś pozostawił buty — zwróciła się do malca. — Patrząc na niego, wyszeptała zadziwiona. — Tak szybko wyrosłeś, jakby czas się zatrzymał.
— Dziwne, że mają oderwane metki — wymamrotało dziecko.
— Bezimienna para… Nie wiemy teraz jaki rozmiar. Chodź poszukamy wózka.
Odeszli. Przypływ zmył ślady stóp, buty pozostały na brzegu. Może ktoś inny je przygarnie?