Atrament
Kilka kartek
Kałamarz
Ulubione wieczne pióro
I gdzieś w oddali wzrok perfumy
Słodki i zarazem zajadły
Zasiada
I kreśli starannie litery
Nie starannie dobranych słów
Początek wywodu
Jasny jak słońce
Zachodzi ciemnymi chmurami
Pierwszy kleks
Tak jak piorun
Mimo że zapowiadany
Straszył swoim pojawieniem
Lecz papier drogi
I czas też cenny
Więc piszę dalej
Powoli coraz bardziej
Pisze chaotycznie
Kreśli krzywe litery
Przyciska skuwkę
Jak broń do głowy…
Puf!
Wystrzeliła kula
Zrobiła dziurę w kartce
Osoba spina się całą
Z nieznanych uczuć
Kałamarz zepchnięty
Spada na podłogę
Wykrwawia się na czarno
Skuwka się łamie
Pod oporem grawitacji
A kartka…
Ta wiele już przeżyła
Zgnieciona i wpół podarta
Leży w zakurzonym kącie gabinetu
Jedynie światło lampki okala osobę
A ona zniesmaczona
Swoim własnym towarzyszem
Trzyma ręce zaciśnięte na swych włosach
I płacze…
W jednej z tych pełni księżyca
Niezmąconych żadnym grzechem