Zapiski prywatnego kierowcy Lothara B.
Wprost do siedziby gestapo na Szucha,
Miał tam spotkanie z ważną osobą,
Po czym zawsze był w złym stanie ducha.
Bywało, że miałem wręcz ochotę
Walnąć go w pysk, ot tak, po ludzku,
Ale przypominałem sobie o konsekwencjach
I tylko burczałem po cichutku.
Dyżury miałem we wtorki i czwartki,
W godzinach siódma – piętnasta,
W zamian otrzymywałem darmowe kartki,
Na zakup żywności (aczkolwiek na ćwiartki).
Aha, no i jeszcze trochę bilonu,
Tak, żeby starczyło mi do pierwszego,
Zakupy robiłem na Kercelaku,
Do domu przynosząc zakupione warzywa.
I, raz do roku, olbrzymia radość,
Podwyżka w czerwcu plus bon żywnościowy,
Żyć nie umierać – o... jedną markę,
(Bo tak się nazywa pieniądz obiegowy).
Ech, jak mnie ręka nieraz świerzbiała,
By dać mu w mordę i skopać nabiał,
Lecz pozbawiłbym się możliwości zapłaty,
A w inny sposób nie umiem zarabiać.
Musiałem zacisnąć zęby, nie widząc
Żadnego wyjścia z tej kwadratury koła,
Musiałem nadal szoferzyć, nie wiedząc,
Kiedy się skończy ta męka zgoła.
Warszawa, 30 XI 2021