JESIEŃ PEŁNA CUDÓW
Krążą szare ćmy, szukając otuchy w świetle sztucznych lamp,
Spocząć im nie sposób, muszą wciąż latać, tu-tam-siam-owam,
Po mokrym od deszczu asfalcie, pośród wiatrowych wiuwań.
Same, w zimnie, na pustych ulicach i w domach zagasłych,
Błąkają się, wieczne, spadłe z raju, zagubione dusze,
Szukając swojej drugiej połowy, na dobre i na złe,
Wraz z upływem czasu coraz bardziej zwiędłe i samotne.
Tulą się w swoich ramionach będąc na poły już martwe,
Próbują się ogrzać chociażby tą drobniutką iskierką,
Dusze, choć poranione przez życie i nieufne ździebko,
Lecz, pomimo wszystko i na przekór wierzące - iż warto.
Niespodzianie spływa na nie z góry jakiś blask magiczny,
Obejmując w swoje drapieżne posiadanie cały świat,
Ów blask wypala nam dusze, przenika na wskroś ciała,
We współczesne Pompeje zmienia cały świat dookolny.
A to jest światło, co niesie w sobie, na przekór wszystkiemu,
Zarówno zagładę, jak też zalążek dobrej nadziei,
Jedno musi umrzeć, aby narodzić się mogło nowe,
I nie ma na to rady, gdyż tak to już jest urządzone.
Warszawa, 6 IX 2022