Przeszłość Przeszłości...(04)
Zapewne, Marianna jak zwykle stała za firanką i skręcało ją z ciekawości. Tyle rzeczy się wydarzyło, a ona była obok, a nie w epicentrum wydarzeń. Murka odkrywała tajemnice ogrodu, a ja na tarasie piłem aromatyczną, mocną kawę i upajałem się szczęściem. Pojutrze zakończę pewien etap mojego życia i będę w punkcie zwrotnym.
– Don't worry, be happy now – nuciłem pod nosem.
Z błogostanu wyrwał mnie dźwięk telefonu.
– Witam panie Tomaszu, nie przeszkadzam?
– Ależ panie Antoni, cóż za pytanie – odparłem. – Co pana sprowadza? Zamieniam się w słuch.
– Skrzynka już gotowa, jest z czerwonego dębu, tak jak pan sobie życzył – zakomunikował. – Tylko jest jeden szczegół. Czy jakieś epitafium na wieku umieścić?
– Jest pan niezastąpiony, że o tym pomyślał. Lecz nic mądrego nie przychodzi mi na myśl. – Zamilkłem. – Przeszłość Przyszłości. Proszę napisać! – krzyknąłem.
– I tylko tyle? – Usłyszałem zdziwienie. – A po chwili... – No dobra, będzie tak, jak pan sobie życzy.
Wróciłem do sjesty, a Murka zakończyła topografię terenu i położyła się obok. Piękna w czarnej, podpalanej rudym brązem maści i dwa czarne migdały patrzące na mnie z miłością. Natomiast moje powieki opadały i zamykały światło.
– Tato, wróciłeś. – Uśmiechnąłem się. – Boże, jaki ja jestem do ciebie podobny, a babka zawsze mówiła: – Wykapany dziadek, jej ojciec - z trudem wymawiałem słowa. – Dlaczego utwierdzała mnie w tym przekonaniu?
– Bo była złą kobietą synu, nigdy nie poznałem jej męża – mówił. – Nigdy, nawet na zdjęciu. Istniał tylko w jej wyimaginowanym świecie.
– Masz rację, w domu były tylko dwie fotografie, babki i matki.– Dlaczego nie walczyłeś o mnie? – pytałem nieustająco. – Odszedłeś i nie dawałeś żadnego znaku życia.
– Tylko spokój może cię uratować, pamiętasz? – Uśmiechnął się smutno, a jego sylwetka powoli rozpływała się we mgle.
– Tato! – wrzasnąłem. – Nie odchodź!
Poczułem zimny dotyk na policzku, otworzyłem oczy. Murka muskała mnie swoim mokrym nosem.
– To był tylko sen – jęknąłem z żalem.
Pod wieczór udaliśmy się do baru. Zamówiłem to, co zwykle i rozpocząłem opowieść. Barman, aż kipiał z ciekawości.
– Dwie kobiety zaważyły na moim życiu, panie kolego – rzuciłem w jego kierunku. – Przepraszam, a jak pan ma na imię? – zapytałem.
– Szymon – oznajmił.
– A byłem pewny, że Tomasz – zerknąłem ukradkiem na jego reakcję. – Dobrze się maskuje – pomyślałem. – Tak jak powiedziałem, dwie kobiety. Babka Sydonia przedwojenna arystokratka i moja matka Eleonora.
Nie poznałem nikogo innego z rodziny, a nasz dom był twierdzą, w której nikt nigdy nie gościł. Ojca pamiętam jak przez mgłę, kiedy odszedł, wszystkie rzeczy po nim babka wyrzuciła na śmietnik. Nie wolno było wspominać jego osoby ani nawet imienia. Niechęć babki do męskiego gatunku graniczyła z chorobliwą obsesją i dlatego do piątego roku życia odgrywałem rolę dziewczynki. Strojono mnie w sukienki i wpinano wielkie kokardy we włosy, a wołano na mnie Tosia.
Te herbatki, ciasteczka, spotkania kółka różańcowego doprowadzały do rozpaczy. Wszystkie tajemnicze dewotki zachwycały się moją urodą i mówiły; jaka śliczna dziewczynka. Byłem bardzo mądrym i zdolnym dzieckiem. W wieku czterech lat umiałem czytać i pisać, a na piąte urodziny dostałem maszynę do pisania. Miały to być drzwi do wielkiej sławy, a rozpoczęła się celebracja przez mękę.
– Masz tworzyć, a w przyszłości zostać wielkim pisarzem, babka powtarzała jak mantrę. – Cicho! – darła się, kiedy chciałem coś powiedzieć. – Tylko spokój może cię uratować.
Więc pisałem, pisałem i nic nie mówiłem, byłem jak marionetka, którą ktoś pociągał za sznurki. Do dziesiątego roku życia przychodziła pani Zofia, emerytowana nauczycielka i przyjaciółka babki. Uczyła mnie w domu, a ja tylko zdawałem egzaminy przed komisją. Zaliczałem kolejne klasy celująco. W wieku dwudziestu jeden lat ukończyłem z wyróżnieniem Wydział Filologii Polskiej i pisałem dalej. A babka i matka czuwały nad moją karierą. Wychowywany pod kloszem jak niewolnik, dusiłem się, a lata mijały. Wciąż stałem w jednym miejscu – nad maszyną do pisania. Kiedy miałem trzydzieści osiem wiosen zmarła nestorka rodziny, pozostawiła olbrzymi majątek dla mnie, ale był jeden warunek. Tylko wtedy dziedziczę, kiedy wydam swoją pierwszą powieść. Matka zaś po jej śmierci zamknęła się w sobie. Po roku umieściłem ją w szpitalu dla psychicznie chorych w Kobierzynie. Nie była w stanie funkcjonować samodzielnie, bez Sydoni cierpiała, wysychała jak studnia bez wody. Odwiedzałem ją, lecz ona widząc mnie, oskarżała o wszystko. Raz byłem jej synem, a raz mężem Grzegorzem, innym razem Tosią. Po pewnym czasie przestałem tam chodzić.
– Jeszcze raz to samo, panie Szymonie!
– Już się robi – odburknął.
Zobaczyłem w jego oczach ten błysk. Poczekaj – pomyślałem, jeszcze nie przyszedł ten najważniejszy moment. Zapaliłem, mocno się zaciągając i powróciłem do dalszych wspomnień.
– Trzy lata później otrzymałem wiadomość, że matka odeszła. Pozostawiła mi dom i comiesięczną wypłatę sporych środków pieniężnych na moje konto. W rzeczach osobistych znalazłem dwa portrety kobiet i list od mojego ojca, o którym szybko zapomniałem. Nawet nie otworzyłem. Dzisiaj wiem, że to błąd i pan coś o tym wie... - Spojrzałem mu w oczy. Jednak wzrok szybko uciekł od mojego spojrzenia. – Ile pan ma lat? – zapytałem.
– Czterdzieści sześć – odpowiedział i zaczął nerwowo trzeć szklankę.
– I nic nie ma mi pan do powiedzenia? – Uśmiechnąłem się do niego. Udał, że nie słyszy, ale brzęk rozbitego szkła znaczył wszystko. Widziałem jego zdenerwowanie.
– A ja, ciągnąłem dalej opowieść: – Zostałem sam jak palec w pustym domu, ale nie tak całkiem do końca, bo wszędzie były obecne dwie kobiety. Postanowiłem coś odnaleźć, dowiedzieć się o przodkach. Na strychu znalazłem moje rękopisy z lat dziecięcych i pamiątki rodzinne. Postanowiłem je uporządkować; przez półtora roku non stop siedziałem i pisałem dzieje swojej rodziny. A było, o czym pisać... Murka się niecierpliwiła, a zegar na ścianie wskazywał późną godzinę. Wstałem, rzuciłem na blat zmięty banknot... Z dali usłyszałem głos babki:
– Nie masz żadnego szacunku dla pieniędzy! – zawodziła zawsze tak, kiedy wyciągała pogniecione papierowe pieniądze z kieszeni moich spodni przed ich upraniem.
Wyszedłem z baru. Wiedziałem, że barman dzisiaj będzie miał trudności z zaśnięciem.
Wbiłem mu porządny „ćwiek do głowy".