Niezamknięty świat
jest mały ratusz i wieża z dzwonnicą,
na którą co dzień wychodzi wysoko
chłopak, który z odwagą się minął.
I tam pod niebem przejęty, pod sercem
błądzi myślami i tłucze się w piersi,
że czas dogodny uciekł, co więcej,
w sercu dziewczyny go nie umieścił.
A w dużym mieście na peryferiach,
w ciasnym mieszkaniu wśród śladów po ciotce
mieszka dziewczyna zdziwieniem zamknięta,
bo musi wiązać dni twardych końce.
Lecz są anioły co walką ujęte,
leczą rozdarcia w dziurawych skrzydłach,
bo słyszą ciszę, gdy łamie się serce
i żagiel życia kierują na przystań.
On nieświadomy trosk jej powszednich
myśli, że żyje gdzieś tam w pałacach,
ma wielbicieli w niewolę wziętych
i nie pamięta młodego trębacza.
A ona cicho nuci piosenkę,
którą na drogę kiedyś dostała,
zakłada wspomnień starą sukienkę,
patrzy na przystań, której nie chciała.
Kiedy nadzieje, złudzenia wyblakły,
przed lustrem zmyła makijaż miasta.
W drogę powrotną decyzją nagłą,
z małym zagiętym biletem, wsiadła.
Bilet już w koszu, a dusza przejęta
stoi w sukience z głową zadartą,
słyszy, jak chłopak nutą niezmienną
gra ten sam refren - że czekać warto.
Gdy ją zobaczył między dźwiękami
muzyka stanęła, ugrzęzła w rękach.
I sfrunął na ziemię pod nogi, do niej,
i w serce schwytał, by już nie uciekła.
W małych miasteczkach, takich nieznanych,
gdzie rzeczywistość ma kształt człowieka,
jeszcze potrafią razem, choć sami,
na tego drugiego choć trochę poczekać.