w ucieczce przed sobą
biegnie słowo za słowem
na podłodze
awaryjne lądowanie
pada głuchy cień
jak ugaszony pożar
ostatnią smugą dymu
jest późne popołudnie
a ja nagi budzę się nagle
zwinięty w kłębek jak kloszard
wystawiony na cudze spojrzenia
wiatr w mojej głowie
zaciska na skroniach pięści
lęka się lęk
strach chwyta za gardło
i bladą wonią przenika
umiera pościel
schowana do skrzyni
w domu wszystko śpi
skamieliną rozpaczy
otwierają się stare
wspomnienia
odwracam lustro
twarzą do ściany
gaszę światło
wewnątrz kamienia
jestem zmęczony
szczelinami słów
schodzę do piwnicy
gdzie na pustyni snu
dojrzewa ból
rozwarty na
przestrzał
kryminał grozy i krwi
pomiędzy ciosem
narodzin a śmiercią
jak zaszyfrowane wyroki
przenikają w wąskim
korytarzu zdarzeń
w moim świecie
pozostanę już tylko
na przemian
otwartą raną
i niezagojoną
blizną