rozbiegane ulice
na których zamieszkują nasze własne sny
tam świt obrysowuje szarością
stare, przemęczone kominy
opuszczonych i martwych
kamienic
zaspany dym leniwie ulatuje w pierwszy ranek
po chwili kładzie się na obolałym bruku
i nie pytając nikogo o pozwolenie
znika w tłumie za ścianą
przymrużonych
powiek
idąc do ciebie po omacku natrafiam ciągle
na barykadę twojego strachu
wiedząc, że ślepa uliczka się zaraz skończy
próbuję zawrócić po swoich śladach
moje samotne życie, które
zaległo na dnie niepokoju
i nie potrafi dotrzymać mi
kroku