Gdyby wspomnienie wyrzekło się niewidzialności
na przypisane jej stałe fizyczne
i dała szansę naszym stopom,
chodzić po bliźniaczych kamykach,
to zabrałbym cię
do kolebki potężnej rzeki,
przy której pasły się baszty twierdz.
Tam połączyłoby nas zdumienie,
w jakiej ciszy dojrzewa ogrom.
W miejscu, gdzie natura ma cienką skórę,
usnęłyby przekładnie
naręcznych zegarków.
Mąciwoda nie zdołałby
wytropić przesieki.
Gestem, szeptem i miłosnym zaklęciem
wyleczylibyśmy strużkę z płochliwości.