„Przejście Morfeusza”
ale tworzy własną świątynię snu.
Sny w snach, jak lustra w świątyni bez ścian,
gdzie każdy krok jest echem poprzedniego życia.
Tam, gdzie cisza ma kształt serca,
rozpoczyna się przemiana.
On synem Hypnosa Boga Snów i Pasitei,
Spadkobiercą Boskich Snów, mocą przyodziany.
Przewodnikiem, strażnikiem, on Jest i będzie.
O Morfeuszu, Panie mój czuję Cię…
Wojna uczuć , krzykiem już nie jest,
lecz drżeniem, nie mieczem, tylko spojrzeniem,
nie zwycięstwem, lecz rozpad duszy upadłej.
W niej płonie to, co nie zostało wypowiedziane.
Morfeusz nie śni, on czuwa.
Jego dłonie są z mgły, jego oczy popiołem okryte.
Przez niego przechodzą ci, którzy nie chcą już walczyć,
lecz zrozumieć.
W labiryncie bez wyjścia znajdujesz bramę:
nie z kamienia, lecz z łez.
Przechodzisz przez nią, gubiąc imię,
zyskując światło.
Tam, gdzie wojna była, pozostaje rytuał:
oddech, dotyk, przebaczenie.
W objęciach Morfeusza śnię już nie o końcu,
lecz o świcie, co rodzi się z łez.
Tam, gdzie cisza mówi językiem światła,
odnajduję siebie — nie w bólu, lecz w zgodzie.
O Morfeuszu, prowadź mnie dalej…