Wieczór nad Rzeką.
Siedzę nad rzeką, pamięć w mej duszy,
płynie szybciej niż woda, fale wspomnieniem.
Cichy szum, jakby świat szeptał do mnie rzeczy,
których nigdy nie zrozumiem, gdzie smutek nie boli,
on po prostu jest, chłodem wieczoru,
niczym poświata księżyca na mokrym kamieniu.
Patrzę w nurt,
on zaś niczym żywa osoba, patrzy we mnie,
zabierajac to, co było, zostawia to, co boli.
Nie pytam już o sens, nie szukam odpowiedzi.
Po prostu siedzę, pozwalajac rzece,
mówić za mnie, słowa pełne goryczy.
Księżycu,
ty co milczysz, a w milczeniu wiesz,
jak ciężko jest nieść to, czego nie da się wypowiedzieć.
Twoje światło nie ocenia, nie pyta, nie rani,
tylko trwa, jakbyś był echem duszy, odbiciem myśli,
które nie mają już siły krzyczeć, a jedynie płyną,
jak rzeka, w stronę zapomnienia.
Zawisłeś nad światem, jakbyś był strażnikiem snów,
co nie śpi, lecz czuwa nad tym, co pęka w ciszy.
Czy widzisz mnie naprawdę, czy tylko cień,
który siedzi nad wodą, próbując zrozumieć siebie?
Nie proszę o odpowiedź, wystarczy, że jesteś, jakbyś mówił:
„to wszystko ma prawo istnieć”.
Opuszczam głowę, patrzę znów w twój nurt,
rzeko, ty żywa, ty wieczna, ty obojętna.
Wiesz już, że płyniesz jak życie:
bez powrotu, aż wpadniesz w morze,
gdzie wszystko milknie, jak człowiek,
co kończy w grobie zapomnienia,
bez śladu, bez echa, tylko z ciszą w dłoni.
Wstaję powoli, nie mówię nic więcej,
noc mnie przyjmuje jak matka bez pytań.
Odchodzę w mrok, gdzie nie ma już słów,
gdzie nawet cień nie chce zostać, i znikam,
na zawsze jakbym nigdy nie istniał.