Matulka
Mamo nie pamiętam już Twych ramion.
Szukam Ciebie czasem na mojej ulicy.
Myśli wysyłam jabłoniowym sadom,
tam na liściach można znaleźć gwiazd ślady.
Moje słowa niczego już nie wytłumaczą.
Deszcze o podium na szybie bój toczą.
Szumią dwutaktem na werbel blaszany,
ubrane jeszcze w barwistość kaleką.
Czuciem palców na zawsze pozostajesz.
Wiosnę wciąż babim latem otulasz.
Aż do odrętwienia, snu Mateńki nie obudzą.
Am zaboczuła jek só Twojó rankazie.
Nie mogó nolyżć na drodze dzie est.
Ziadomoście śle jebkowym sodom,
na listkach só gwiazd tropy.
Godka uż zgoła nicegój nie pozie.
Chtóren psiyrszy sia wadzó te deszcze.
Jamrujó dubeltowym biwatam na trómbach,
łoblyczóne w farby tęgo garbate eszcze.
Czerstkościam bandziesz nie jenaczy.
Ziosna w ziołna tlo cołkam opatulisz
Aż do ucierzpienia, mary Matulki nie łobudzo.