Odwiedziny
kropli się zwiastunem zimnego
poranka, niedogrzanego migotaniem bladopomarańczowych płomyków, na końcach których, tańcza odpowiedzi na niezadane pytania.
Życie, odkrajane kromka po
kromce, grubo smarowane dobrocią.
Do ostatniej piętki. Do zakopania.
Wyłania się dzień, dla każdego osobny, niekształtnym cieniem dwu kresek nierównych sobie, przekreślających bladogoździkowy bukiet,
wykrochmalony przymrozkiem.
Tu na ziemi minus jeden i rośnie
ku południu, bez radości i zieleni. Palatyn senatorskich kwater. Marek Tuliusz, przez żwirową miedzę z Krassusem, zwadzony o istotę prawa.
Po równo, metr piędziesiąt z Zośkami i Antosiami w głąb.
Niechętnie, krok po kroku, dziwna, krótka modlitwa nie wiadomo do kogo.
Ty zostań tu jeszcze, ja idę w kierunku pozostałości życia z myślą, że wrócę.