KOMES CZĘSTOMIR VIII
W myślach żegnałem się ze swoim mieczem,
Kiedy nadeszło wezwanie od księcia,
Abym się stawił przed jego obliczem.
Poszedłem chyżo na jego wezwanie,
Nieświadom, kto na mnie czeka -
Gdybym tylko wiedział, zrobiłbym wszystko,
Aby uniknąć tego… człowieka!
Odkąd wszedłem do komnaty, poczułem na sobie
Świdrujący wzrok czyichś oczów,
Skierowałem spojrzenie w tamtym kierunku:
Wpatrywały się we mnie z nienawiścią.
Ten człowiek był nikczemnej postury,
O twarzy szpetnej, skrzywionej w grymasie,
Wlepiał wzrok we mnie, a z jego gardła
Dobywał się ledwo tłumiony charkot.
Rozpoczął się proces; po kolei wstawali strażnicy,
Protokolant sumiennie spisywał ich słowa,
Przyszła kolej na mnie; powstałem z ławy,
Zacząłem składać swoje zeznania.
Czy to nie wystarcza jako dowód winy?
Rzekłem, wskazując na kikut ramienia
Czy muszę opowiadać to od początku,
Skazując siebie jeszcze raz na cierpienia?
Sędzia potrząsnął głową przecząco,
Po czym przystąpił do przesłuchania,
Pytając, czylim się bronił, w jaki sposób,
Czy mnie łączyły jakieś więzi ze sprawcą?
Na wszystkie pytania odpowiedziałem,
Zresztą zgodnie ze swoją wiedzą,
O ile wiem, nie jesteśmy spokrewnieni,
Walnąłem go ciężkim lichtarzem w głowę.
Na koniec wreszcie wezwano opryszka,
I przedstawiono mu akt oskarżenia,
Skazano go na surową karę,
Na wieżę dolną, o chlebie i wodzie.
Uśmiech powrócił na moje usta,
Gdy wreszcie wyprowadzono zbója z komnaty,
Ja mogłem wrócić na swe pokoje,
By żyć tam w spokoju, służąc księciu.
I tak się toczyło moje życie,
Bez większych cierpień, lecz i radości,
Wkrótce pojąłem dziewkę z Żagania,
Piękną jak obraz Katarzynę herbu Abdank.
Warszawa, 01.01.2025 dan w godz. 17:07