okno na ulicę
a były trzepaki
a były dzieci
fikające koziołki
matki wzywające na dobranockę
matki trzepiące dywany
kurz wznosił się do dachu
na którym nastolatki
aktorzy nieszczęśliwych miłości
bawiły się w samobójstwo
dzieci niekompletnie ubrane
podkopywały korzenie
starego drzewa
był kataryniarz i lodziarz
ich muzyka zapraszała na ucztę
zmysły
dziadkowie wychodzili z drobnymi
w kapciach
matki prosiły dzieci by domyły ręce
i pozbierały buty zostawione
przed klatką schodową
gdy deweloper kupił działkę
skosił trzepak koparką
miasto wylało asfaltem ulicę
i dzieci w garniturach
o świcie sterczą na przystanku
autobus przywozi je
z czystymi opuszkami
przystrzyżonymi paznokciami
rąk i nóg
tylko plama po kawie
na białej koszuli
zdradza
że nadal są ludźmi
wyją syreny karetek i straży
babcie śpią w szpitalach
matki zakurzone pelargonie
odmładzają do następnej wiosny
dzieci wypełniają papiery
psy – nie ma psów
są smycze i kagańce
rybki w akwariach
chomiki na kołowrotkach
wyją syreny
północ – autobusy nie śpią
zamknę okno
czas spać
sznury aut
zamiast powiewającej na podwórku
pościeli
podwórka już nie ma
neon, któremu opadła środkowa litera
w miejscu majtek modelki
reklamującej strój kąpielowy