Jim
1965 rok.
Zaraz potem panorama
przeżartej słońcem plaży Los Angeles.
Jim Morrison przeczesuje dłonią
rozżarzone ziarnka piasku.
Obok Ray Manzarek
namawia go do zaśpiewania
jednej z piosenek.
Jim jest nieśmiały i rumieni się.
W końcu głosem męskim nad wiek
(22 lata)
śpiewa "Moonlight Drive".
"Może założymy zespół?"
"Nie, chyba nie nadaję się do tego".
Morrisonowi piasek
ucieka przez palce.
Zlewa się w jedno
z resztą ziarenek.
II
1969.
Rozjaśnienie.
Jim odnalazł drogę
"to the next whisky bar",
i kroczy nią często;
podtatusiały i z brodą,
na której często osiada piwna piana.
Lubi opowiadać,
że mógł być,
ale nie wyszło,
nie wyszło...
Przy piątym piwie
zaczyna szczypać po tyłku
znaną z widzenia ćmę.
Przy siódmym
zaczyna śpiewać piosenki,
które cały czas pisuje.
Przy jedenastym
nie ma siły by śpiewać
ani by się kochać.
Potem już tylko
śni mu się postać:
"Król Jaszczur -
jestem.
Zrobię co -
zechcę".
III
1971.
Ciemny korytarz.
Stopy stawiane na ciemnym korytarzu.
Potem piwnica,
potem nawet pętla.
Zbliżenie
niemal erotyczne.
Tym razem coś
zupełnie innego
ucieka bohaterowi
przez palce.
Cięcie!
I finał
łudząco podobny
do oryginału.