Ballada o poecie od siedmiu boleści
Oto ballada o pewnym poecie.
Takich ci jak ten pełno jest na świecie.
On też nie z roli, ani żadnej soli,
Lecz co go boli.
Pierwszy jego ból to jest ból istnienia,
Tęsknoty jakieś i jakieś cierpienia.
Chce wykrzyczeć, przerwać głuchą ciszę.
Dlatego pisze.
Drugi ból zwykle z tego zaś wynika,
Że ma po prostu na tym punkcie bzika.
Może po ojcu? Może po mamusi?
On pisać musi.
Trzeci za sprawą zapewne Amora,
Co go dopada – szczególnie z wieczora.
Miłosne cierpi jakieś uniesienia.
Ach, te westchnienia!
Czwarty, to nuda, która mu doskwiera.
Ów splin jakowyś, co mu sen odbiera.
On chciałby choćby na Bermudy,
A tu te nudy.
Piąty, że pragnie dzielić się myślami,
Troską, pomysłem, swymi radościami.
Stąd swoje wiersze nieustannie płodzi,
I nie wychodzi.
Szósty ból wynika z braku uznania
Za jego o laury ciągłego starania.
Liczy, że wreszcie czeka go nagroda,
Lecz czasu szkoda.
Siódmy, że go prawie nikt nie czyta.
Śmieją się dzieci i śmieje kobita.
Lecz on ci nadal - panie i panowie -
Ma bzika w głowie.
Puenta z ballady jest oczywista:
Męki przeżywa nie jeden artysta,
Współczuć możecie choćby w Internecie.
Tam wielu plecie.
Bogumił Pijanowski