Uwięzione słowa
rozsypują jak motyle w porannym cieniu.
Cisza spada — lodowa, przenikliwa —
wiruje w dźwiękach, których nikt nie wypowiedział.
Głos próbuje przebić mur milczenia,
szorstki i wysoki jak granitowa ściana.
Jego echo drży pomiędzy cieniem a światłem.
Zmęczone, zranione, krwawiące słowa
szukają schronienia w ciszy,
by znów rozkwitnąć w blasku, co przebija mgły.
Powracają w końcu — jasne jak poranne słońce
przemykające przez mgłę nad kwiecistą łąką.
Wolne jak pszczoły wśród niezliczonych kwiatów,
docierają tam, gdzie są potrzebne —
tam, gdzie ktoś czeka, choć nie wie, że czeka.
