Okno
zielony szept wśród młodych liści.
Z deszczem przylatuje świeżość i nadzieja,
a w środku — zapach kawy i ciszy.
Znałem jego zmęczenie, znałem nadzieję,
widziałem, jak drżał, gdy wiatr się śmiał w drzewie.
Zasłona bez ruchu, nikt nie zagląda —
tylko światło poranne przemyka — błądząc.
Kiedyś ktoś stał tu co rano bez słowa,
szukał znaczenia w codziennych widokach.
Oparł się czołem — nie pytał o więcej,
a ja byłem granicą między światem, a sercem.
Dziś moje szyby znów łapie poranek,
ale już nie dla niego ten blask i zamęt.
Nie jestem szkłem, nie jestem tłem,
jestem świadkiem, pamięcią, przestrzenią i snem.