Bez tytuły #1 (fragmenty)
Raz pochwycili igły samorobne,
Z lichych sprężyn uzyskiem zdobyte,
Powyprowadzane na kamieńcu szorstkim,
I wbili, choć brudem zaszły, nie myte.
Obrali wtem za przeznaczenie kolana,
Uprzednio pludry rwąc usunęli,
I kropki, po jednej dla sztuki dziargnęli.
Wszech, co mu robią, cw*li go i mieli!
Powtarzać słowa przysięgi zmusili,
By harde miał kości, i nie lał się łzami,
Co osnową wybitną jaśniała, raziło,
"Nie klęknę przed psem w budzie, nie klęknie przed szalami"
A ogół wydarzeń nastąpił powodem,
Jak się w domyślunku nie myli też wielu,
Tarabanił w posterunek, zarzutem ktoś rzucił,
"Ja widziałem, cyfry diabła wybijałeś cwe*u!
Nazwisko nadk*rwy wołałeś do rury,
A znam je z ulicy, pojęć nie mylę,
To zwierzchnik kablowników, szef zaprzedanych,
Obyś miał zerwaną nić spojenia w tyle"
I pucynka pofrunęła na niegodziwości,
Przyznała się kablara do handlu ksywami,
Za jedną brała chciwie srebrne dwa talary,
I tak piach klepsydrą sypał się latami.
Hersztów na wystawy puszczał jak w zaułek,
Godność niejednego spisał na papierze,
Palce aż same rwały się do wskazu,
Tłumaczył kamratom: "wszystko w dobrej wierze"
A że Wyrocznia zasądem przeciw zaprzedaniu,
To wraz z przeznaczeniem gwizdnęła podwójnie,
I gdyby nie pucyna winnego wskazem dała,
Wskazaliby go inni, i spływałoby bujnie.
Tusz spływem z obu rzęs pociekałby strumieniem,
Czarne rzeki na policach czyniłby malunkiem,
Cienie na powiekach porozmazywane,
Przebrali, ugwałcili, za wspólnictwo z posterunkiem.
Szabrownica tej nocy czyściła stary skład za młynem,
A nasz bohater stąpał brukiem z przypadku,
I widział, co nieśli na plecach złodzieje,
I oni go widzieli, wróżyli "bezruch po wypadku".
Postawę przyjął wiernej, przestrzelonej *uki,
Co biegiem do swych kundli nowiny zanosi,
A oni nie zdążyli dać cyny kamratom,
By zerwać nić spojenia
Z pod dziury, jak się prosi.
Nic to przecie w szkodzie, karteczka dopłynie,
Z ręki przez rękę do ręki niesiona,
Wyrokiem niezawisłym zdobi na niej kratki,
I orzeka "k**wisko ma być poniżona".
A listem to nieśli, bo w łapance polegli,
Pawilony w korytarzach teraz ich krainą,
Tam płaczem w tęsknocie znoszą oddalenie,
Lecz poprzysiągł jeden z drugim:
"Wszechrozliczaje k*rwinom".
Tacy jak on jąkiem wyduszają słowa,
Niekiedy literę za literą, zaskoczy los w następstwie,
I w zgarbać układają plecy skuleni,
Żałując, że do kundli przystąpili w odstępstwie.
Takich pysk kropiony jest wezbraną śliną,
I urągi na takich spadają straszliwe.
Gonią matce syna, za nic przestrzeń mają,
Niechaj znoszą hańbę i opluwy zgardliwe.
Pragnienie "chcę do mamy" wymarzy mu ramienia,
Co otuliłyby smutne dziecię w trudnych czasach,
A krzykiem jest zapłakańca i dziełem krzywdzących,
I wszystko to dla zniewagi , niechaj z nim pohasa.
A kolcem naniosły pokorę niewiasty,
I kuły w serduszko chichotem i okiem,
Z ust do ust legenda szła przez koleżanki,
Napawały się do rozpuku parownicy widokiem.
Szeptać w mig częły kiedy się pojawiał,
Spojrzeniem wtem nagle jego wskazywały.
Pogardę tym niosły, zgodnie z naukami,
Szachrajki i na grobie by schlane tańcowały.
(...)