sen po raz tysiąc razy dwa
pracy ciężki znój kark wygina, gnie
ciężki, a suchy (niestety) to chleb
co nie nasyci jak woda stwardniałych gleb
i żyć nie pozwoli – tak normalnie żyć
chce się płakać, nad losem swym wyć
jednak przychodzi ta chwila, gdy noc
otula zmęczone ciało w potulny koc
i umysł ogarnia upragniony sen
gdy kończy się ciężki i trudny dzień
a jakby tak pomyśleć nad losem swym
to mógłbym powiedzieć, że lepiej bym
nie trafił. och, nie narzekań to czas
życie – nie życie. a tam wśród zgiełku mas
pokornie znoszony ten trud
wśród rojeń, nadziei i złud
wśród przemijania tak zwykłych dni
ni to spełnienie marzeń, ni
sen wyśniony, złota kareta – och, tak!
bo czyż nie można? dlaczegóż? no jak?
ach, czemóż płyniecie w wodzie tej
chciałoby się krzyknąć: ech ty, o jej!
zbudź się w końcu z tych snów, och zbudź
łódź płynie, ty toniesz, bo czymże ta łódź
jeśli nie ratunkiem z pożogi twej
wietrze życia żaglami targaj i wiej