Koronawirus
Komu dane się zestarzeć, kogo sięgnie losu palec.
Bez wyjątków, bez pokrycia, czy to dziecko, czy rodzica.
Wszyscy równi wobec końca, prawda to zatrważająca.
Miasto duchów, wycie syren, ciał przybywa, co godzinę.
Żniwa na masową skalę, ludzkość zbiera je za karę.
Wciąż nam mało, chcemy więcej, kompleks Boga duszy piętnem.
Sam dla siebie będąc wiecznie, winny człowiek jest tej klęsce.
Nie ma wyjścia, czy ucieczki, wirus szybki, niebezpieczny.
Brak szczepionki, fazy testów, wielu czas zabiję przez to.
Jeden moment, drgnienie powiek, niewidzialny wróg na tronie.
Klęknął świat u stóp pandemii, teraz on jest władcą Ziemi.
Każdy skrywa twarz pod maską, przelęknione całe Państwo.
Trzymaj dystans, na dwa metry, od rodziny bądź odległy.
Trzy osoby to maksimum, większość urlop ma na przymus.
Własnych domów niewolnicy, duszna próba dla psychiki.
Jednym służy Pan tabletka, inni wolą łyknąć Leszka.
Schemat stały, identyczny, byle przerwać natłok myśli.
Ciężko wierzyć, stawiać czoła, izolacja dookoła.
Lepiej napruć się i zasnąć, nieświadomość jak lekarstwo.
Minął miesiąc, ile jeszcze, słodki eter, za nim tęsknię.
Byle prędzej, być już wszędzie, tam gdzie zieleń sprawia szczęście.
Nigdy więcej, nie narzekać, wdzięczność ponad wszelki nietakt.
Doceniając innych, siebie, żyjąc wspólnie, nie oddzielnie.