Za młodzi na sen za starzy na grzech... proza (1)
Weszli z szafą na drugie piętro – starą, z gruba ciosaną. Ona i ich dwóch. Słyszałam jak dyszą. Nagle szafa się otworzyła, a w niej pierzyna, różowawy wsyp. Kto dzisiaj przykrywa się pierzyną? Pewnie matka dała w posagu.
Odsunęłam oko od judasza i zawróciłam myślami kilka dekad wstecz, kiedy przyjechałam do tego miasta z pierzyną, taką prawdziwą – pierze świeżo wyskubane z gęsi lub kaczek, z najdorodniejszych wydłubane. Przywiozłam na furmance jak niemowlę, zawiniętą w koc i stłumioną w ryzach sznura.
Zajrzałam ponownie w oko drzwi. Przyklejona wstrzymywałam oddech, ssąc „pszczółkę”, niemodnego cukierka, spoglądałam jak przez lornetkę. Weszli do mieszkania naprzeciwko jak do siebie… Mojego mieszkania – dokładnie takiego samego, kopii bliźniaczej jak z drukarki. Jacy będą – zastanawiałam się. Postałam przez chwilę. Kolana dawały znać o sobie. Mówiłam dozorcy Kazikowi, aby mi zrobił taki stołek na wysokich nogach – barowy, taki ze szczeblem na nogi. E tam, można gadać. Wyczekiwałam – wyjdą jeszcze, czy nie wyjdą. Może coś zapomnieli z dołu wnieść? Może polecą do biedroneczki, żeby kupić makaron i twaróg? Narobiłam sobie smaku tym myśleniem. Zjadłabym taki z masłem i posypany cukrem. Nie wyszli już. A tak chciałam się im przyjrzeć.
Jeszcze przez chwilę nasłuchiwałam.
c d n...